23 października 2011

Śnieg na serce – Anne B. Ragde „Ziemia kłamstw”

Nienawiść: niszczy więzy z bliskimi. Nas samych - pustoszy. Świat czyni obcym.

Anna dostaje wylewu. Przy szpitalnym łożu nieprzytomnej matki spotykają się trzej bracia: Margido, Erlend i Tor. I jeszcze Torrun, córka Tora. I ojciec – człowiek, który wydaje się nie odgrywać w rodzinie Neshov żadnej roli.

Margido ma zakład pogrzebowy. Odmawia przy chorej modlitwę. „(...) Spełnił swój obowiązek. Nie jako syn, ale jako człowiek zajmujący się na co dzień smutkiem i rozstaniem w profesjonalny sposób. Nic innego nie mógł jej dać, nie chciał. To ona powinna otworzyć oczy i poprosić go o przebaczenie za to, że na długie zmarnowane lata wepchnęła go w stan znieczulenia wiarą, która stanowiła jedyne znane mu wyjście”[s. 159]*.

Tor prowadzi gospodarstwo. Kiedyś hodował krowy, teraz świnie. Wiele dla niego znaczą nieustające obowiązki przy zwierzętach. Mieszka z rodzicami. Do swojego ojca odnosi się z pogardą i chłodem. Po wylewie matki powtarza często: „Ale ona poza tym jest całkiem zdrowa. Gdyby tylko mogła się obudzić”[s. 186].

Erlend mieszka w Kopenhadze wraz z Krumme, swoim partnerem. Pracuje jako dekorator wystaw. Jest szczęśliwy, kochający i kochany, bogaty i zadowolony z życia „Ostatnim widokiem, jaki zapamiętał, były jej plecy. Stała przy blacie kuchennym, zajmując się jakąś zupą, przelewając ją do pustych kartonów po mleku, które miała włożyć do zamrażarki. Nawet się, kurwa, nie odwróciła, gdy powiedział do widzenia. Była zła, że jedzie, byłaby zła, gdyby został. Najmłodszy syn z Neshov, pedzio i cholerna zakała rodziny. Jedyną osobą, która go akceptowała był dziadek”[s. 141].

Torrun, córka Tora, wnuczka umierającej Anny. „Wnuczka. Nagle teraz stała się wnuczką, mając trzydzieści siedem lat”[s. 121]. Babci ze strony ojca nigdy wcześniej nie poznała...

Bezradność. Zagubienie. Obcość. Wrogość. Nieufność. Zobojętnienie...
Co wydarzyło się w tej rodzinie...?

Z każdą stroną coraz głębiej zanurzałam się w wydarzenia tego chłodnego, ciemnego grudnia. W jego nastrój wprowadzali mnie poszczególni bohaterowie. Pozwolili, bym stała się nimi: spojrzała na świat nie tylko ich oczami, ale także z ich sercem. Sercem poranionym i zmarzniętym.

Anne B. Ragde tworzy bardzo sugestywne portrety psychologiczne. Jej bohaterów zastajemy w codzienności, zwyczajnej i błahej, a jednak tak mocno przez nich naznaczonej. Wiele dowiadujemy się z opisu tych zwyczajnych chwil. Narratorka z kilku części kreśli całość. Z kilku kresek – skończony obraz.

Myślę sobie – codzienność czasem nas wybawia. Ta najzwyklejsza: z pracą, obowiązkami, czynnościami banalnymi, najoczywistszymi pod słońcem, jak rozpalenie w piecu, zrobienie śniadania, odśnieżenie ścieżki. Ratuje, trzyma przy życiu, daje złudzenie normalności, możliwość ucieczki od siebie samych.

„(...) Tak się cieszył, że pada śnieg, musiał teraz skupić się na takich rzeczach, że dzisiaj należy odśnieżyć, odśnieżyć długo i dokładnie”[s. 170].

„Potrzebny był mu kubek, którego mógłby się trzymać”[s. 89].
Ale to tylko jeden z jakichś pobocznych, mało znaczących tropów.

Ta książka przeraża, przygnębia i przytłacza.
A jednak – jest piękna. Tak bardzo prawdziwa!

Na szczęście nie muszę czekać na drugi tom.

Anne B. Ragde, Ziemia kłamstw, tłum. Ewa M. Bilińska, t. 1., wyd. Smak Słowa, Sopot 2010.
  
*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Smak Słowa, seria: Kontynenty
tytuł oryginału: Berlinerpoplene
język oryginału: norweski
okładka: twarda
ilość stron: 288
moja ocena: 6/6
skąd: biblioteka.

10 października 2011

Dyskretny urok zwyczajności - Kajsa Ingemarsson „Żółte cytrynki”


W różnych miejscach naszego życia przeplatają się ze sobą dwa momenty: kiedy coś zależy od nas i nie zależy od nas wcale. Kiedy możemy działać lub tylko czekać. Niekiedy mylimy te momenty. A czasem nie mamy sił, żeby działać. Naprawdę można się pogubić.

Agnes jest zwyczajną dziewczyną. Sympatyczną, pogodną, niepewną siebie, poszukującą życiowej stabilizacji. Kiedyś wyjechała ze swojego rodzinnego Länninge do Sztokholmu, by wyrwać się z monotonii miasteczka, gdzie życie dyktuje jeden duży zakład pracy. Zresztą teraz ma on zostać zamknięty, a jego pracownicy (w tym rodzice i szwagier bohaterki) - zwolnieni.
Ale bohaterka ma jeszcze inne problemy – sama traci posadę kierownika sali w prestiżowej restauracji, w której praca była szczytem jej marzeń i ambicji. Niedługo później odbiera niewesoły telefon od swojego chłopaka. W jej życiu rozpoczyna się moment, w jakim bardzo mało zależy od niej, a na to, co zależy – nie ma siły. Na szczęście nie jest w nim sama – ma wsparcie w rodzinie, w przyjaciółce, Lui. Wkrótce w jej życiu pojawi się też kilka osób, które znacząco na nie wpłyną: wiecznie irytujący ją nowy sąsiad, David; Kalle, zamierzający otworzyć własną restaurację, Paolo, dawny znajomy z pracy...

„Żółte cytrynki” to książka z tych lekkich w sensie pozytywnym: to znaczy przyjemna, choć niekoniecznie łatwa.

Opowiada o życiowych wyborach i ich konsekwencjach (spokojne życie w rodzinnej miejscowości czy ryzyko poszukiwania swojego miejsca w wielkim mieście), pragnieniu posiadania bezpiecznej przystani. O tym dotkliwym poczuciu, że przyszłość zależy od wszystkiego, tylko nie od ciebie[s.37]*; o tych szarych chwilach, kiedy  leży się w łóżku, wsłuchuje w brzęczenie lodówki i obserwuje zdechłe muchy tkwiące w kloszu lampy. O niemożliwości pomocy drugiemu człowiekowi bez jego zgody i zrozumienia. O zranieniu przez ukochaną osobę, o absurdzie śmierci.

„Nie wystarczy desperacko rzucić się w czyjeś ramiona, aby udowodnić swoją niezależność. Trzeba naprawdę się zakochać"[s. 123].

To powieść o dwóch rodzajach losu przeplatających nasze życie: „taki, który cię dopada i taki, który sama tworzysz” [s. 257] oraz o tym, że nie zawsze potrafimy je odróżnić. O dwóch rozumieniach pustki:  jako „braku czegoś” i jako „oczekiwania na coś”[s. 259]. O smutnym końcu, oznaczającym  także nowy początek...

Miło czytało mi się tę książkę. Narracja jest przyjemna, momentami bezpiecznie przewidywalna. Ma właściwe tempo, odpowiednią dynamikę. W sposób lekki potrafi opowiadać o rzeczach trudnych, nie zamieniając ich w banał. Nie pomija drobiazgów, czynności i wrażeń, którymi wypełnione są nasze dni. Z powodzeniem skupia się na szczególe, który ułatwia i uprzyjemnia wysiłki wyobraźni.

Świat „Żółtych cytrynek” jest zwyczajny. Bezpretensjonalny, nieprzejaskrawiony, bez nachalnego ubarwiania, bez prób uatrakcyjniania akcji na siłę. Jest słodko-gorzkie życie zwykłej dziewczyny, próbującej udźwignąć codzienność – nie zawsze tak pogodną i ciepłą, jak okładka tej książki... Cały urok powieści tkwi w zwyczajności jej świata, którego nikt nie próbował uniezwyklać.

Kajsa Ingemarsson, Żółte cytrynki, tłum. Natalia Januszewska, wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: słowo/obraz terytoria, seria: Książki do czytania
tytuł oryginału: Små citroner gula
język oryginału: szwedzki
okładka: broszurowa
ilość stron: 304
moja ocena: 5/6
skąd: egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa.